Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

03.10.2010 19:01

O jedno podejście za dużo...

Być może temat banalny. Być może "mam ego większe niż niejeden facet" (słowa JZM). A może też brak większych powodów do narzekań. Ale kto z Was, musząc kolejny raz podchodzić do egzaminu praktycznego, nie zaklął pod nosem, czy też nie zaznał tego palącego uczucia zawodu z "negatywem" opuszczając pole walki?

poniedziałek, 20 września 2010 r.

5:00 - dzwoni budzik. Po nieprzespanej nocy staję przed lustrem ledwo widząc przez zapuchnięte oczy swoje odbicie. Nie, nie jestem motokozakiem, nie czuje się pewnie i tak - stres towarzyszy mi już od niedzielnego poranka, tylko się nasilając. Jedna myśl: za mało ćwiczeń, za duża przerwa w jeździe, brak pewności siebie. Jest inaczej niż przed egzaminem na kategorię B, gdzie wszystko szło gładko, a Dzień Prawdy uważałam za formalność. Nie jest dobrze!

5:30 - wsiadam w ukochaną Pumkę i jadę do Mordoru (tzn. MORD-u). Korki... O tej godzinie?! Fuck!

6:00 - jestem na miejscu. Za 15 min. zacznie się egzam teoretyczny. Wszyscy zdają, ja też - wynik bezbłędny. 

6:45 - wychodzimy na plac. Piździ nieziemsko, mimo iż dobrze się ubrałam. Jestem jedyną dziewczyną w 8-mio osobowej grupie. Dygoczę i głupawo się uśmiecham. Przypada mi trzecie miejsce w kolejce. Chociaż jest zimno, słońce pięknie świeci, placyk suchy, idealne warunki do zdawania.

Kilkanaście minut później - moja kolej. Podchodzę, szybko załatwiam sprawę opisu sprzętu i jego przepchnięcia. Ustawiam co tam trzeba i siadam w siodle. Nie wiem skąd to przyzwyczajenie do wciskania guzika odcięcia zapłonu u zdających, ale i mój poprzednik chciał mi zrobić niespodziankę. Przygotowana na tę ewentualność zaczynam od czerwonego przełącznika i wysłuchuję pierwszych pochwał egzaminatora.

Na jazdach uczę się robić 8 na półsprzęgle, jednak dwóch panów przede mną pięknie przechodzi placyk na luzie, stąd szybka decyzja o zmianie techniki. Pierwsze próbne ruszenie - gaśnie. Widocznie za szybko puszczone sprzęgło, które w tym okazie łapie bardzo szybko. W końcu zaczynam się toczyć. Nawrotka i start do 8. Jest ok. Jadę na luzie, pierwszą, drugą, trzecią, czwartą... I tu nagle dopada mnie uczucie, że moto jednak zgaśnie. W panice trochę gazu bez sprzęgła i wiadomo - wypad za linię. Stres osiąga punkt kulminacyjny. Druga próba... gaśnie przy ruszaniu - dziękuję, koniec. Narzekanie egzaminatora: "pani M., a tak dobrze pani szło. Ta linia była niepotrzebna. Bardzo żałuję, bo dobrze się pani zapowiada" ble ble ble. Odchodzę nie myśląc o niczym. Umawiam się na kolejny termin.

8:00 - jestem już w domu. I dopiero wtedy się zaczyna.

wrr

Po wstępnej analizie zaczynam odczuwać wstyd, pomieszany z urażoną dumą i gniewem. I szczerze mówiąc - nie mam zamiaru ukrywać, że się wkur*** na maksa. Jak pisałam - być może nie mam innych powodów do narzekania, ale w tamtej chwili sprawa niezdanego egzaminu była dla mnie pierwszorzędna. I gówno prawda, że "po co się przejmować, za drugim, albo następnym zdasz". A właśnie, że się przejmuję! I to nie zdaniem innym, bo to akurat mam w głębokim poważaniu. Chodzi o ambicję. Miało być za pierwszym razem, tak jak B, zwłaszcza, że wszystko wcześniej to zapowiadało. A tu co?! Dwa banalne błędy zestresowanego początkującego. Spokojnie mogłoby ich nie być, ale nie - jak ostatni przygłup musiałam dodać gazu i niczym ostatnia niedołęga wyjechać z szerokiej jak pas startowy ósemki :/ I tak, owszem - boli mnie to, że nie mogę się chwalić "zdałam za pierwszym razem" z uśmiechem na ustach. Głupie - być może. Ale kto z Was, z tych, którzy podchodzili kolejny raz do egzaminu, nie poznał tego uczucia??? Jednym słowem - kurw*.

 poniedziałek, 27 września 2010 r.

Od dwóch pada, leje, mży i napieprza deszczem :/ Nie inaczej jest i w poniedziałkowy poranek... Zajebista pogoda na egzam...

Jadę Pumką do pracy, bo szkoda mi tracić kolejny dzień urlopu. O 14:00 mam mieć godzinkę jazd na placu - taaaa, będę robić ósemki do zerzygania.

14:05 - czekając na instruktora chodzę w deszczu po ósemce i nie dowierzam, oceniając jej szerokość. Jak mogłaś z tego wyjechać idiotko ?- oceniam siebie na głos. Siadam na moto, które ledwo zipie, bo aku jest na wykończeniu (co raz odpalamy go na popych). No i jeżdżę jak przygłup po tych łukach na luzie.

16:00 - part two. Tym razem jest zdaje ze mną jeszcze jedna dziewczyna, a właściwie - pani :) To jej czwarte podejście - nie, nie pociesza mnie to. Rozmawiam z miłym chłopakiem - też jest tu drugi raz i doskonale rozumie moje odczucia. Ha! ;)

Deszcz jest coraz silniejszy. Idziemy na plac. Pierwszy kandydat (znowu jestem trzecia). Wszystko gładko mu idzie, aż do awaryjnego... Rozpędza się, rozpędza... hamulec... JEB... ślizg około 5 metrów... koniec egzaminu. WOW. Stoimy z rozdziawionymi gębami. O szit. Kolejnemu kandydatowi znika uśmiech z twarzy... Jednak zdaje pulsacyjnie hamując. Moja kolej.

Stres jakby mniejszy. Będzie co będzie, to i tak to już drugie podejście. Opis, przepych, nawet ruszanie - ok. Makijaż zaczyna płynąć, bo te "placowe" kaski nie mają szybki ;) Ale spoko - luz. W jednym momencie wszystko zaczyna wydawać się banałem. 8, slalom, ruszanie pod górę, awaryjne - BANAŁ. Jak można tego nie zdać?! "Proszę odstawić motocykl - wynik pozytywny".

 Ściemnia się, już nie pada, a - leje. Czas na miasto. Oczywiście źle ustawiam lusterka i nie widzę auta egzaminacyjnego - eh, baba. Poprawiam ustawienie na najbliższych światłach. Mimo megakałuż i zdradliwych kolein czyhających pod taflą wody, czuję przypływ energii i stawiam na dynamiczną jazdę. Można 70 km/h - tak też jadę. Wiatr targa mną na wszystkie strony, przejeżdżający obok TIR ochlapuje mnie fontanną wody, nie widać pasów, nie widać pieszych... Właściwie to nic nie widzę, bo lusterka się trzęsą, na szybce osadzają się krople, a jak ją podnoszę to siekący deszcz zalewa mi oczy. Jadę więc bardziej na czuja. Nie myślę o egzaminatorze. Raz po raz się gubi, nie zdąży wyjechać - wrrr, rusz się chłopie! Trasę robię w niecałe 30 min. Nieźle biorąc pod uwagę 50 min. mojego poprzednika :) "Fantastyczna jazda! Cudownie, oczywiście wynik pozytywny!" - słyszę głos egzaminatora.

Papierek w ręku, koniec egzaminu.

I co...? No fajnie. Ale za drugim podejściem. Sukces po porażce nie smakuje tak samo...

Być może temat i przemyślenia banalne - na poziomie zadufanego w sobie bubka. Być może "mam ego większe niż niejeden facet" (słowa JZM). A może też brak większych powodów do narzekań. Ale kto z Was... moi drodzy..., musząc kolejny raz podchodzić do egzaminu praktycznego, nie zaklął pod nosem, czy też nie zaznał tego palącego uczucia zawodu z "negatywem" opuszczając pole walki? I kto z Was - pytany o to, za którym razem zdał egzamin, z dumą nie odpowiada "no jak to, za którym? Za pierwszym oczywiście!"? No kto?!

:) 

 

Komentarze : 13
2010-11-12 14:10:11 x-petra-x

Nie od dziś wiadomo, że wszelkie kursy jazdy (ja mogę mówić konkretnie o kat. A i B) uczą tylko i wyłącznie jak bez przeszkód przebrnąć przez egzamin. Jeśli chodzi o hamowanie awaryjne przy kat. A, na kursie robiłam je tylko 1 raz, co faktycznie STRASZNIE mało... a 20h jazdy moto na kursie to jakaś kpina. Przecież to aż o 10h mniej niż na kat. B, a przecież opanowanie motocykla jest, moim zdaniem, o wiele trudniejsze, niż samochodu...
Z drugiej strony, pomimo, że na kursie aż do znudzenia "tłucze się" ósemki, to i jak jak widać niektórzy na egzaminie jej "nie zaliczają". Jeśli chodzi o te nieszczęsne ósemki, uważam, że są one akurat potrzebne. Uczą opanowania motocykla przy małej prędkości i utrzymania go w pionie przy bardzo dużym skręcie kierownicy. Po prostej każdy poruszać się umie bardzo dobrze, jednak jeśli trzeba by było szybko i sprawnie zawrócić na wąskiej jezdni, to może się okazać, że są problemy...

@Murka - nie przejmuj się tym egzaminem zdanym za drugim podejściem - czasem lekcja pokory jest dla nas bardzo przydatna... ;)

2010-11-12 09:27:04 Piotrek

Po 1 gratuluję zdania egzaminu:)

Po 2 też zdawałem w MORDzie i miałem dokładnie to samo!! Mnie uczyli na półsprzęgle z przygazówką ale obserwując ludzi przed sobą robiłem na puszczonym sprzęgle:/ raz wyjechałem, raz podpórka...
moja złość przechodziła w zawód i znowu w złość
czyli było klnięcie, a potem smutek i gdybanie w głowie czemu robiłem tak a nie inaczej:)

Za drugim razem robiłem tak jak mnie uczyli i zdałem:)
Jak ktoś napisał liczy się wynik końcowy i radość z odebrania kawałka plastika z napisem prawo jazdy:)

Do zobaczenia na drodze i życzę sukcesu w zakupie SV!!

2010-11-10 16:38:05 miha

A kiedy następne wpisy? :)

2010-10-11 16:01:04 Murka_

Hej - dzięki za wszystkie komentarze :)
Ponieważ wywiązała się ciekawa dyskusja - zacznę od niej. Chyba nikt nigdy nie wierzył w to, że jakiś kurs może nauczyć potencjalnego kierowcę JAK jeździć (a jeśli tak - to jest naiwny). Zasada jest ta sama - poznajemy najważniejsze elementy pojazdu, staramy się opanować podstawowe ruchy (tj. prawidłowy zapłon pojazdu, ruszanie, zmiana biegów, hamowanie, w aucie jeszcze jazda na wstecznym itp.). Tyle! Jeśli ktoś uważa, że po kursie POTRAFI jeździć - pewnie szybko się przekona w jakim żyje błędzie.
Z drugiej strony nie uważam, że jest w tym coś dziwnego. Oczywiście są osoby, które od razu "łapią" o co chodzi, ale i tak dla wszystkich 20 godzin jazd (powiedzmy sobie szczerze, że tak naprawdę jeszcze mniej, bo paliwo drogie itd.) to zdecydowanie za mało! SHIFT - Ty od razu byłeś zajebistym motocyklistą pod każdym względem? I od razu miałeś umiejętności, o których piszesz? Bo ja nie i jak widać - za krótko jeździłam po tych "małpich" ósemkach, żeby zdać je z palcem w tyłku ;) Niby chodziłam do super szkoły, ale hamowanie awaryjne robiłam może w ciągu całego kursu z 5 razy, a ruszanie pod górę z 3. Tylko z mojej inicjatywy poruszyliśmy temat przeciwskrętu... Ale wracając.Chyba się ze mną zgodzicie, że doświadczenie zdobywa się właściwie dopiero po zakupie własnego sprzęta i regularnym pokonywaniu kilometrów. Tak miałam z samochodem, tak pewnie będzie i z moto. Sęk w tym, że autem można jeździć źle technicznie i ono Ci te błędy zazwyczaj wybacza (zwykle kończy się na spalonym sprzęgle, wymianie skrzyni biegów itd.). Na dwóch kółkach sprawa wygląda nieco inaczej. Stąd fajnie by mieć pod ręką kogoś, kto wytłumaczy, pokaże, zgani. Pewnie, że czytałam mnóstwo mądrych książek o jeździe na moto, ale teoria to nie to samo co praktyka.
Dlatego moje zdanie jest takie, że nauka jazdy na moto zaczyna się dopiero na własnym sprzęcie i błędach (oby jak najmniejszych).
Chciałabym w przyszłości nie tyle jeździć szybko, bo "miszczuf prostej" jest mnóstwo, ale jeździć dobrze technicznie i... świadomie :)

Amen

@respector - gratuluję! :) Może się kiedyś spotkamy na trasie ;) @beebas - super koment, hehe :D Podpisuje się pod nim rękami i nogami! @bandziorro - niestety ponoć jakaś "murka" już tu jest - stąd ta kreska... :( Widzę, że też miałeś przygody i masz co wspominać :P

A teraz czeka mnie wybór pierwszego moto..., ale to już temat na następny wpis.

2010-10-10 20:53:43 respector

SHIFT: swoim komentarzem de facto dokładnie potwierdziłeś to, co ja napisałem. Tak - moim zdaniem ósemka to "loteria", w takim sensie, że na kursie uczysz się "jak małpa", jak ją prawidłowo przejechać na egzaminie (i wystarczy dostać inny motor, z inaczej ustawionym gazem, albo popełnić jakiś drobny błąd i... po egzaminie). Oczywiście statystycznie w jakichś 9 przypadkach na 10 się udaje (te setki wyjeżdżonych ósemek na kursie nie idą w las...), ale wcale nie znaczy to, że delikwent umie już jeździć - i tutaj w zupełności się zgadzamy. Dlatego właśnie uważam, że ósemka jest szkodliwym anachronizmem, ponieważ nie ma wiele wspólnego z życiowymi sytuacjami, z jakimi można się spotkać na drodze. Skutkiem tego kursanci zamiast doskonalić technikę jazdy i ćwiczyć panowanie nad motocyklem - do znudzenia tłuką właśnie ósemkę (piszę na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji). W 100% zgadzam się z wypowiedzią Maćka, że instruktorzy uczą zdać egzamin, a nie jeździć... ale to jest właśnie wynikiem tego, jak wygląda u nas egzamin na kat. A. Pozdrawiam i zapewniam, że na Modlińskiej nie mam zamiaru się rozbijać!

2010-10-10 18:46:32 Maciek

SHIFT - ogólnie kursy na prawo jazdy A, B (nie wiem jak jest w innych przypadkach) obejmują jedynie zadania egzaminacyjne i nic więcej. Nie ma zajęć z opanowania poślizgu samochodem. Nie ma w ogóle godzin z omijania awaryjnego, w niektórych ośrodkach uczą hamowania awaryjnego na odpierdol się itp. Przychodzisz do ośrodka nauki i słyszysz "Masz motor, jedź na plac, nie wywal się" i sam się ucz zmieniać biegi,skręcać i hamować. Egzamin na motocykl nie jest trudny (nie dawno zdałem za 1 razem nigdy wcześniej nie jeżdżąc na motorze), Rzekłbym wręcz iż jest za łatwy! Powinno się lepiej szkolić motocyklistów dla ich własnego dobra!

2010-10-10 14:54:12 SHIFT

respector, - "Ósemka" to loteria?
Jak czytam takie teksty, to się zastanawiam ilu z Was dożyje następnego sezonu. Motocykl to nie zabawka - żeby na nim jeździć trzeba mieć umiejętności.
Polski egzamin na kat. A to jakaś farsa. Szkoły "nauki jazdy" nie uczą jazdy na motocyklu - uczą tylko jak zdać egzamin. Potem się czyta w wiadomościach, jak to mało doświadczony kierowca jednośladu zginął rozjechany przez ciężarówkę na Modlińskiej, etc.
Każdy, kto nie zdaje egzaminu za pierwszym razem może mieć pretensje do swojego instruktora - za to, że ten nie nauczył go jeździć. Egzamin praktyczny to "betka" - każdy kto posiadł wiedzę jak prawidłowo kierować motocyklem powinien ten egzamin zdać z palcem w d... .

2010-10-04 14:46:48 Kris

U mnie było odwrotnie, zacząłem od kat.B - i nie zdałem, mimo iż już 25 minut kręciliśmy się po mieście. Potem termin na kat.A i - zdałem za pierwszym razem. Myślałem że będzie podobnie jak w przypadku B, miałem "uprzedzenia" co do zdawalności "za 1-szym podejściem" ale muszę przyznać że jak się o niczym nie 'zapomni' to się zda. Najbardziej się śmiałem jak zrozumiałem z czego się śmieją ludzie stojący przed WORD, kandydaci na moto (czyli my) dostaliśmy czepki zielone jednorazowe na głowy ja spytałem czy mogę założyć swoją kominiarkę (dostałem zgodę) i stoi taki "zespół chirurgów" a pośród nich "bandyta" - normalnie jak na ostrym dyżurze. Chyba z tego się śmiali. Nie wiem czemu wszyscy od razu je założyli :D stres? a może dlatego że padało? :)

2010-10-04 08:59:05 bandziorro

Murka, masz zajebistego bloga... Tylko jakbys zmienila adres zeby po "murka" nie bylo tej kreski, to bym mogl czesciej na niego wchodzic :) Co do moich zmaganegzaminacyjnych, przede mna klientka rozwallila lusterko przewracajac sie na rampie do ruszania pod gorke. Ktoś mundry uczył ją ruszania pod górkę z ręcznego (przynajmniej tak się tłumaczyła). W skutek tego, ybr'ka nie nadawała się do dalszego egzaminowania a ja zdawalem na przerazajacej machinie: suzuki GN 125 :D. Dzikie to i narowiste. Musialem ostro gazować na 8'ce, zeby nie scinac wewnetrznej linii. Dodanie gazu skutkowało łagodnym i opóźnionym przyśpieszeniem, jakby holował cię samochód na jakiejś gumce. on już rusza a ty jeszcze stoisz ;). Sporą część ćwiczeń musiałem po 2 razy robić. Miałem trochę szczęścia, bo 2 dni wcześniej, fuksem trafiła mi się okazja, żeby przez 5 minut taką maszynką pojeździć po placu... :) Pocieszę Cię, że samochodu nie zdałem za pierwszym razem, ani nawet za drugim ;P

2010-10-04 00:13:15 beebas

Murka, wal to - zdałaś? Zdałaś. Finito. Śmigaj dziewczyno i nabieraj doświadczenia. Dzisiaj jesteś na siebie zła ale za sezon, może dwa będąc doskonałą motocyklistką będziesz się śmiała z tego wydarzenia :-) Nauczyłaś się dzięki temu czegoś - może nieco pokory - do siebie, do stresu, do losu, do sprzętu (a może jeszcze coś innego) ale na pewno wzbogaciłaś się o nowe doświadczenie. Dziesiątki misiów zdają za pierwszym razem a potem im się wydaje, że tacy genialni są i kozaczą - a wiadomo jak się takie zabawy kończą :-) Odpuść, ciesz się tą wspaniałą chwilą, masz kat. A, możesz wreszcie legalnie wkroczyć w inny wymiar - na 100%. Smakuj go, chłoń każdą nową szansę na wspaniały przelot, korzystaj na maksa ze świeżo zdobytej możliwości - śmigaj dziewczyno - przeznaczony Tobie motocykl oraz szerokie, gładkie, kręte i suche drogi już na Ciebie czekają :-) Leć Murka, leć :-D P.S. I zmień Avatar - w pełni zasłużyłaś :-D

2010-10-03 22:38:04 Ruda

gratuluje zdania :D wiadomo, ze za pierwszym razem jest duzy stres, ale mimo to swietnie Ci poszlo

2010-10-03 21:35:31 respector

Ja zdwalem rowniez w MORD-dzie i również o 6:15, tyle, że 24.09 (czyli akurat między Twoimi podejściami). W mojej grupie nie bylo zadnych kobiet :-(. 2 osoby nie zdały teorii (!), na placu oblała jedna (o ile pamietam na 8), poza tym pare osob mialo jakies drobne bledy i powtarzali niektore manewry, ale wszystko skonczylo sie dobrze. Nie wiem ile osob zaliczylo miasto, bo ja wyjechalem pierwszy (i cale szczescie, bo dzieki temu o 9:15 mialem juz wszystko za soba...). Mysle, ze 8 to jest w duzym stopniu loteria... 10 razy zrobisz dobrze, a za 11 zdekoncentrujesz sie na chwile, albo zrobisz jakis glupi blad... tak wiec spokojnie mozesz smakowac swoj sukces , tym bardziej skoro miasto zaliczylas "cudownie" :)

Do zobaczenia gdzies na trasie!

2010-10-03 21:14:53 Mateusz

Cóż liczy się wynik końcowy !! I to że wiemy za co oblaliśmy a nie zwalamy winę na wyrastające znaki czy pływające linie - shit happens

Sztuką jest też przyjąć swoją porażkę. A
Rzeczą ludzką jest się mylić, nie warto tak ambitnie podchodzić.
Jak ja zdawałem to gościu nawet na ósemkę nie wjechał (po sprawdzeniu motocykla trzeba zrobić rundkę i zaparkować w tym samym miejscu).
Gościu zrobić elegancko, dostał ostrzeżenie i ponowił próbę.... Zapomniał tylko jednego małego szczegółu. Nie założył kasku !! :)

pozdrowienia i do zobaczenia na trasie

  • Dodaj komentarz